Urlop był z niepewnym do końca terminem, więc skończyło się poszukiwaniem na ostatnią chwilę miejsca wypoczynku i tak padło na Turcję na przełomie sierpnia i września. I jak to w takich przypadkach bywa wyjazd nie do końca taki, jak by się chciało. Bo rzuciło nas gdzieś na klasyczną turystyczną „rivierę”, atrakcje typowe, pluskanie, morze, rejs statkiem, trochę smaku miejscowej kuchni (psutego częściowo przez powszechność palenia papierosów w restauracjach), zwiedzania nielicznych atrakcji w okolicy. I zasadniczo nic z rzeczy, które lubimy, więc dwa tygodnie klasycznej „nudy” turystycznej.
Jedna taka śmiesznostka. Nie wiem czy znacie anegdotę o pani, która na pokład samolotu chciała koniecznie wnieść ładunek wybuchowy, bo jej kiedyś statystyk wyliczył, że to jest bardzo bardzo bardzo mało prawdopodobne, żeby na pokładzie samolotu znalazły się dwie bomby. Więc na pokładzie samolotu z Gdańska znalazło się niezależnie od siebie trzech trójmiejskich statystyków (a jest nas w porywach może do 30 osób), koleżanka z katedry leciała odwiedzić syna, na urlop leciał też profesor z PG.
fotookolice