Spokojny jestem, że nie cudzołożę.
Wczorajszy sondaż CBOS poparcia dla partii politycznych wywołał dyskusję na moim twitterowym timelinie na temat wiarygodności (patrz poprzedni wpis) i zgodności z rzeczywistością. Zmusiło to mnie (no dobrze, dało okazję) by na chwilę oderwać się od układania kolejnego testu z #SM i napisać słów kilka na temat sondaży i prognoz.
Zacznijmy od krótkiej ankiety z podstępnym pytaniem: „Z kim najchętniej poszłabyś/poszedłbyś do łóżka?” (lista to podium podobno najsexi 2013 + dodatek ;):
Odważysz się odpowiedzieć drogi czytelniku? Odpowiesz prawdziwie? A nie przejdzie przez myśl, że mogę zidentyfikować odpowiadającego i wiedzę o tym rozpowszechnić? Podobnie wygląda sytuacja, gdy firma badawcza pyta o to, na kogo zagłosowałby Pani/Pan gdyby wybory odbywały się w najbliższą niedzielę. Ile osób odmówi udziału w ankiecie, ile odpowie prawdziwie?
Po drugie pozostaje kwestia analizy uzyskanych odpowiedzi. Sondaż to tylko przedstawienie wyników takiego pytania (po co najwyżej wyrównaniu struktury próby by lepiej przypominała populację). Nie jest to więc w żadnym przypadku PROGNOZA wyniku wyborczego a jedynie fotografia społeczeństwa na chwilę obecną.
Czy na podstawie poniższych kadrów:
odważymy się powiedzieć coś o filmie, z którego pochodzą? O czym jest film? Czy jest dobry? Nie mamy tu przecież wielu istotnych informacji, nie słyszymy muzyki, dialogów, nie widzimy gry aktorów, ruchu.
Tak samo przełożenie sondażu na przewidywany wynik wyborów wymaga o wiele więcej wiedzy dodatkowej i pracy nad wynikami. Nawiązując do wcześniejszej ankiety, czyż do jej analizy nie potrzebna jest znajomość płci odpowiadających, ich wieku, poziomu religijności (pytanie jak go zmierzyć), skłonności do „romansów” (pytanie jak ją zmierzyć) itd.
Przygotowując PROGNOZĘ wyborczą firma badawcza uwzględnić musi wiele czynników. W pierwszym rzędzie konieczne jest ustalenie, czy dana osoba faktycznie pójdzie do wyborów, sama deklaracja to zdecydowanie za mało. Różnica między deklarowaną a rzeczywistą frekwencją wyborczą sięgają kilkudziesięciu punktów procentowych. Rzeczywistą ocenia się np. na podstawie tego, czy dana osoba chodziła wcześniej na wybory, czy wie gdzie jest lokal wyborczy itp.
Kolejny krok to uwzględnienie deklarowanego głosu. Tutaj też prowadzi się kontrolę czy zadeklarowane poparcie jest zgodne z innymi cechami, czyli inaczej mówiąc, czy można dać wiarę deklaracji.
Kolejny krok to uwzględnienie (koniecznie!) tych, co nie wzięli udziału w badaniu. Nie są to zazwyczaj przypadkowe osoby, odmowy są podyktowane jakimiś czynnikami (np. wstyd się przyznać do głosowania na partię Y czy też brak czasu w wybranych grupach społecznych), które są powiązane w ten czy inny sposób z głosowaniem na konkretną partię.
Dopiero po zważeniu tego wszystkiego, wymieszaniu i potraktowaniu statystyczną magią otrzymujemy PROGNOZĘ. W Polsce PROGNOZ w przeciwieństwie do sondaży robi się bardzo mało. Jedna z nielicznych, wykonana przez TNS OBOP, była opublikowana 7.10.2011 w przedwyborczy piątek, pamiętacie?
(swoją drogą piękna manipulacja wykresem 😉 może będzie notka kiedyś)I porównajmy wyniki PROGNOZY TNS OBOP z 7.10.2011 i rzeczywisty wynik wyborów do Sejmu z 9.10.2011:
Można? Można!
I proszę, nie używajcie do sondażu określenia, że przewiduje on wynik wyborów. To tylko kadr z filmu a nie film.
Reblogged this on Pawel Debski – SW Development and other thoughts.