Tankowanie paliwa oraz smarowanie (i czyszczenie) łańcucha to podstawowe czynności eksploatacyjne w większości motocykli (zazdrościć można tym z wałem kardana czy paskiem). To pierwsze nie stanowi większego problemu (nie dotyczy posiadaczy NC (mój Żółwik), tu nie jest wcale aż tak do końca różowo, w trasie jadąc z torbą przypiętą na tylnym siedzeniu trzeba całość rozpiąć by podnieść siedzenie i dostać się do wlewu paliwa, cóż za przyjemności (schowek z przodu) trzeba płacić). W przypadku tego drugiego, powiedzmy sobie szczerze, było dla mnie mocno zniechęcająco. Przy tankowaniu podjechać, odkręcić korek, wlać paliwo, zakręcić, zapłacić, odjechać. A smarowanie i czyszczenie? Smary, brud, fuj.
Pierwszy problem to to, czy w ogóle i kiedy ewentualnie smarować i czyścić. Przeglądając różne poradniki można popaść w konsternację, od „nie ma co smarować”, zbędny wydatek aż po zalecenia pielęgnacji do przesady. Wolę się w tym przypadku trzymać wskazań producenta motocykla i łańcucha, chyba jednak wiedzą trochę o swoim produkcie. Zalecenia w podręczniku użytkownika mówią o smarowaniu co 300, 400 lub 500 km albo po każdej jeździe w deszczu, podobnie np. u DIDa. Tankuję różnie, więc ciężko sobie to każdorazowo zapamiętywać i odliczać, dlatego wyrobiłem sobie nawyk spojrzenia na ogniwa łańcucha przy każdym tankowaniu i każdym odstawianiu Żółwia do garażu. Jak ogniwa zaczynają się świecić jak psu cojones to wiadomo, że trzeba smarować. A po jeździe w deszczu czy mokrej drodze nawet nie muszę sprawdzać, świecą zawsze. Do czyszczenia też jakoś pedantycznie nie podchodzę, dla mnie motocykl ma przede wszystkim jeździć a nie wyglądać. Jak brud zaczyna być widoczny na łańcuchu to szmatą, gąbką czy papierowym czyściwem przetrę, czyszczę porządniej co jakieś 2 tys. km (bądź po zaliczeniu jazdy po piachu czy szutrze, wtedy słychać, że cały układ aż skrzypi).
Moje podejście do tych czynności na początku było … baaaardzo niechętne (wcześniej przez pięć lat na pasku w PCX, więc bez takich atrakcji). Nie dlatego, że mam dwie lewe ręce do czynności mechanicznych, co to to nie. Już w dzieciństwie wykazywałem duży zapał i zdolności, rozkręcałem np. z namiętnością rodzicom budziki i je potem skręcałem, działały potem zdecydowanie lepiej, bo dwa razy na dobę wskazywały właściwą godzinę, rodzice jakoś tego jednak nie doceniali. W prace tzw. złotorączkowe generalnie potrafię, ale jakoś babrania w smarach itp. mnie nie przekonywała, nie lubię. Zakupiłem więc od razu olejarkę grawitacyjną (Cobra Nemo 2), zamontowali mi przed odbiorem i zgodnie z instruktażem mechanika miałem tylko co 1-2 tys. km przetrzeć łańcuch np. zwykłą gąbką z syfu nazbieranego. Olejarkę (są dużo tańsze podróby na Aliexpress) przekręca się o pół obrotu-obrót i przez jakiś czas kapie sobie olejem na łańcuch (więc łańcuch musi się w czasie smarowania przesuwać). Uzupełnia się co jakiś czas olej przekładniowy w zbiorniku i niby tyle, ale:
– olej kupiłem Scotoil i zonk, wszystko ściekło powoli samoistnie.
– Wymieniłem z kimś Scotoil na gęsty olej przekładniowy (od czego są grupy na FB w końcu), jest niby ok., ale w gorący dzień czy na słońcu ciśnienie i tak wyciśnie olej i się robi plamka oleju pod łańcuchem.
– Olej w trakcie smarowania chlapie po feldze i wszędzie z tyłu. Zacząłem na okres smarowania jeździć powoli (nie problem bo sobie ćwiczyłem po prostu w tym czasie manewry na placu) ale to już jakaś niedogodność. Można też przez te kilkanaście, kilkadziesiąt minut stać i kręcić kołem, co kto lubi.
Są też olejarki działające podciśnieniowo, czy sterowane elektronicznie, smarują regularnie w czasie jazdy. Tylko to rozwiązanie raz, że znacznie droższe, dwa chlapanie i brudzenie wszystkiego naokoło jak najbardziej też występuje.
W końcu się przemogłem i spróbowałem normalnego czyszczenia i smarowania. I chyba nawet w pewnym sensie to polubiłem, nie zajmuje wcale tak dużo czasu, wcale aż tak mocno się nie syfi, wystarczy tylko sobie z głową to zorganizować.
Na dzień dzisiejszy najwygodniej mi jest postępować w następujący sposób:
Czyszczenie (co ok. 2000km albo po jakimś większym błocie/piaskach/szutrach)
Kupiłem duży baniak 5l zmywacza do części i narzędzi (polecił mechanik z ASO), szczotkę do czyszczenia łańcucha (takie U z włosami na końcu). Stawiam Żółwia na centralną, wsadzam pusty karton pod tylne koło (rozciąłem jeden bok po brzegach prostopadłych do ziemi i tym jęzorem wsuwam pod koło – mam zabezpieczone przed chlapaniem), wlewam do puszki po konserwie trochę płynu do czyszczenia, moczę szczotkę, przykładam do łańcucha i kręcę kołem, trochę w jedną pokręcę, potem trochę w drugą. Szczotkę od czasu do czasu płuczę w puszce ze zmywaczem i kolejno do łańcucha z różnych stron przykładam. Przetrę czyściwem papierowym, trochę odczekam by wyschło lub osuszę szmatką jak mi się spieszy.
Smarowanie
– Jak np. wieczorem po jeździe to duża lub mała (w trasie, wożę w kufrze) puszka smaru w sprayu (teraz S100 white), w garażu nakładam na puszkę nakładkę (S100 sauber sepp – taki ochraniacz przed chlapaniem) kilka przekręceń kołem i psikania na łańcuch z boku, góry i w miarę od tyłu i gotowe (minuta?),
– Przed dalszą jazdą (np. w trasie) lub mam czasu więcej to z buteleczki z zakraplaczem (kupiłem sobie w paczce kilka sztuk z Aliexpress, przelałem do jednej olej przekładniowy, ten sam co do olejarki) kapię po kropli na ogniwo i tak ogniwo po ogniwie z jednej i drugiej strony, potem trochę pokręcę jeszcze kołem by się rozsmarowało ładnie nie chlapiąc i gotowe (może z 5 min. zajmuje),
c) w trasie jak absolutnie nie mam czasu to odkręcam olejarkę i niech się dzieje co chce, będzie potem więcej mycia.
Teraz jeszcze kupiłem sobie w promocji urządzenie do czyszczenia Kettenmax S100, ale nie testowałem w akcji (mało jeżdżę i ostatnio przegląd był), jak przetestuję to opiszę.