Na początek wyjaśnienie co znaczy u nas w rodzinie „wyrzutnia”. Termin ten ukuł lata temu szwagier, kiedy podczas pobytu z dzieciakami nad morzem w okolicach Łeby był odwiedził szumnie dziś nazwane miejsce Muzeum Wyrzutnia Rakiet czyli pozostałości tajnego niemieckiego poligonu doświadczalnego. „Trochę piachu, trochę gruzu, za to pieniędzy ile na to zwiedzanie i dziecięce atrakcje wyrzuciłem to ludzkie pojęcie przechodzi”. Przyjęło się jakoś i sobie funkcjonuje.
Połowinka gdzieś znalazła informację o wystawie VAN GOGH Multi-Sensory Exhibition – Gdańsk, a że lubi zwiedzać różne wystawy i muzea, więc czemu nie. Wprawdzie 180 zł za bilet rodzinny plus jeszcze płatny parking przy AmberExpo, no ale w końcu trzeba młodzież i siebie ubogacać duchowo, więc bilety kupiłem przez internet i pojechaliśmy.
Przed wejściem lekka niespodzianka, bo doczytawszy regulamin (nie żebym był tak zboczony i czytał regulaminy, szukałem informacji na temat możliwości robienia zdjęć) spodziewałem się szatni. Były tylko wieszaki, których nikt bynajmniej nie pilnował. Przełożywszy więc wszystkie cenniejsze rzeczy z kurtki przeszliśmy na wystawę zasadniczą.
Samo już wejście na salę „multisensoryczną” z lekko kiczowatym neonem nie nastrajało mnie optymistycznie. Dalej zasadniczo było tylko gorzej.
Duża hala z powieszonymi w środku trzema i dookoła kilkunastoma ekranami, na ekranach wyświetlane obrazy i mocno powiększone fragmenty obrazów, muzyka może i niezła ale z nie najwyższych lotów nagłośnienia, raczej dość zwyczajne projektory, no i sporo ludzi kręcących się, wchodzących i wychodzących.
Z tej multisensoryczności wynika, że w tłumaczeniu januszo-biznesowym multi znaczy dwa, sensory wzroku i słuchu zaangażowane (chyba że ktoś ma nieszczęście stanąć obok nadużywających perfum bądź też innych mikstur zapewniających zaangażowanie kolejnego zmysłu).
Dodatkową atrakcją tych 25(?) minut miały być zapewne animacje, wirujące opadając kwiatki niczym płatki śniegu, kręcące się śmigła wiatraków i tym podobne. Nie wiem czemu przypomniały mi się animacje, które w latach osiemdziesiątych poprzedniego wieku za dzieciaka tworzyłem na ZX Spectrum.
W sali obok słonecznikowe wycinanki robiące za tło fotografii „tu byłem”, podświetlone słoneczniki, trochę tablic z podstawowymi informacjami i trochę dzieł inspirowanych Van Goghiem.
No ale nie wszystko mi się nie podobało (no dobrze przyznam się, kilkaset metrów dalej trwała motocyklowa premiera dwóch nowych modeli, stąd pewnie moje nastawienie). po pierwsze nie musiałem płacić za parking, wszystkie parkometry były wyłączone (czyżby jakaś promocja z okazji odbywających się po sąsiedzku targów mieszkań). Po drugie po raz pierwszy od lat miałem w ręku aparat analogowy i zrobiłem zdjęcie. Jakaś pani z nastolatką poprosiły mnie o zrobienie zdjęcia (oczywiście na tle słonecznikowych wycinanek) i dały mi do ręki klasyczną małpę. Kiedy z zachwytem oglądałem musiały uznać, że nie wiem widać co to jest i poinstruowały „tu wystarczy nacisnąć”. No i po trzecie wyjście było dobrze oznaczone.
Jak chcecie sami sprawdzić, to jeszcze przez tydzień można w Gdańsku multisensorycznie doświadczać Van Gogha. Ja się jakoś nie wciągnąłem.