Jakiś miesiąc po zakupie mojego Żółwika trafiłem w końcu na FB na grupę Honda NC 700/750 Klub Polska i wsiąkłem na dobre w towarzystwo. W odróżnieniu od panującego w internecie bezinteresownego hejtu i wszechobecnej aroganckiej zgryźliwości społeczność należała do życzliwie nastawionych do świata, chętnych do pomocy i niepozbawionych różnych odmian humoru. Obecności osób toksycznych raczej nie dawało się odczuć, admini dość sprawnie pozbywali się rzadkich przypadków w zarodku. Mam swoją własną teorię, że ten dość niepozorny motocykl, papierowo małokonny, po prostu przyciąga dość pozytywnie specyficznych ludzi, trochę inaczej podchodzących do motocyklizmu, niegoniących za wariactwami, nieopętanych prędkością. A mnie to jak najbardziej pasuje.
Kiedy więc pojawiła się informacja o kolejnym zlocie grupy raczej nie miałem większych wątpliwości i zgłosiłem akces, tym bardziej ze względu na miejsce zlotu, w całkiem nieodległym Kiełpinie. Kilka osób „znałem” z grupy, reszta towarzystwa pozostawała zagadką, sam ciekaw byłem jak mi się spodoba zarówno ten typ imprezy (raczej nie bywałem wcześniej) jak i koleżeństwo.
Spakowałem się w torbę i ruszyłem do Kiełpina znajomymi już ścieżkami, miejscami trochę zjeżdżając z asfaltu. W drodze dość symbolicznie przeskoczyło na liczniku pierwsze 10000 km, podobno najgorszy moment dla kierowców, zaczynają czuć się zbyt pewnie.
Na miejscu byłem dosyć wcześnie, większość grupy była jeszcze w drodze. Zaparkowałem jako jeden z pierwszych w lonżowniku dla koni (zlot był w agroturystyce ze stadniną koni u Rychterów), wkrótce zebrało się tam całkiem niezłe stadko. Na zlocie było chyba ponad 40 motocykli, nie tylko zresztą NC, niektórzy przesiedli się na inne maszyny a w grupie jednak pozostali.
Wieczorem impreza w chacie przy grillu, tańce, no i pogaduchy, wszystko do prawie białego rana. A rankiem po śniadaniu, mimo pokapującego deszczu wyjazd na testy motocykli (zlot wsparł m. in. nagrodami lokalny dealer Hondy Pomirski, testować można też było kilka maszyn), potem wspólne zdjęcie, kilka konkursów z jazdy precyzyjnej. No i później wspólny wyjazd do centrum Gdańska.
W trakcie przejazdu kolumny znaczna część grupy została na światłach i to na dłuższą chwilę. Jeden z motocykli lekko wjechał w drugi, upadek i trzeba było się pozbierać. A ponieważ jako jedyny miejscowy byłem w tej grupie to prowadzenie kilkudziesięciu motocykli spoczęło na mnie.
Znam dobrze centrum, więc poprowadziłem tak, aby zminimalizować ryzyko rozdzielenia, starając się jechać według wskazówek wyczytanych wcześniej w książkach (tak, istnieje coś takiego, niektórzy jeszcze korzystają, to taki analogowy, emerycki youtub). Największy stres miałem prawie u celu, okazało się, że droga do Stoczni Cesarskiej została zamknięta. Więc trochę intuicyjnie, bez głębszego zastanowienia skręciłem w lewo i jadąc przez tereny stoczniowe na azymut, między robotnikami, pod jakimiś budowanymi jachtami udało się dojechać do Rzeźb Wychodzących z Morza.
Dalej poszło już łatwo, po zdjęciach wyjazd w kierunku Westerplatte, obok stadionu, tunelem pod Martwą Wisłą, trzeba było pokazać trochę miejsc motocyklowym gościom. A po Westerplatte czas na indywidualne zwiedzanie Trójmiasta.
Wieczorem znowu kolacja i zabawa, tym razem już bardziej oficjalna, na sali powiedzmy balowej.
A w niedzielę niestety po śniadaniu koniec zlotu. I oczekiwanie na kolejny, tym razem w Bieszczadach i tym razem o jeden dzień dłuższy. I oczywiście jestem już zapisany, byle do czerwca.
Film „Pana Drona” Darka z migawkami ze zlotu, kolejny Przemka: