Dzień drugi alpejskiego szkolenia zaczął się trochę nerwowo. Najpierw zaczęliśmy się spieszyć z wyjazdem, bo trochę komunikacja zaszwankowała. Przy wyjeździe zapaliła mi się kontrolka ostrzegawcza silnika. Już pełen czarnych wizji końca wyjazdu i spędzenia trzech pozostałych dni miejscowo spróbowałem „informatycznie” podejść.
Czyli wyłączyć i włączyć. I za drugim zadziałało. A najprawdopodobniej było to spowodowane wymianą przepalonego bezpiecznika (halogeny zaszły wilgocią od wewnątrz i pewnie zwarcie jakieś spowodowały). Sprawdzimy po przyjeździe co i jak.
Pośpiech wynikał z pogodowych zmian planów, prognozy na piątek fatalne, więc przeniesiony Grossglockner na czwartek. A to oznaczało konieczność zdążenia na pociąg? Motocyklem na pociąg? No cóż, takie nietypowe trochę przedarcie się przez pasmo górskie. Gdy dojechaliśmy do Mallnitz (chyba) pociąg właściwie już odjeżdżał, mieliśmy godzinę do następnego.
Zjechaliśmy drogą krętą do jakiejś restauracji (zamkniętej niestety), chwila odpoczynku i powrót na stację. Byliśmy na czas i owszem, ale okazało się, że motocykle ładują w tym roku wyłącznie jako pierwsze. Więc kolejna godzina w plecy.
Po niecałej godzinie (na kawie i lodach, tym razem w pobliżu) w końcu się załadowaliśmy na platformy (fajny jest taki przejazd w wagonach) i w końcu, z jakimś opóźnieniem pociągu, ruszyliśmy w drogę.
Na miejscu rozładunek, czyli odpięcie przez obsługę motocykli i wyjechaliśmy w końcu na trasę.
Niestety dalsza droga nie była prosta. Duże korki, które w tunelu są raczej nie do ominięcia motocyklowym sposobem, trochę zamieszania z zawróceniem sprzed tunelu (nie wszyscy potrafili dostosować sposób zawrócenia do poziomu umiejętności jazdy), próba jazdy skrótem, rozdzielenie się grupy i późniejsze czasochłonne odnajdywanie. Działo się oj działo. A wszystko w ponad trzydziestostopniowym upale.
W końcu jednak na stacji benzynowej się połączyliśmy i ruszyliśmy w kierunku celu czyli Grossglockner Hochalpenstrasse, najwyżej położonej drogi o utwardzonej nawierzchni w Austrii. Pogoda była już kiepska, nadal upał ale zaczęło popadywać, na szczycie już był dość mocny deszcz z gradowymi kulkami.
Po obiedzie (największa ulewa przeszła właśnie w trakcie) słoneczko znowu zaczęło się pokazywać. Było już jednak mocno późno. Więc powrót ale inną drogą, już bez transportu pociągiem. Po drodze jeszcze zajechaliśmy pod lodowiec Pasterze.
Sama końcówka drogi powrotnej już w ciemnościach, trochę było nieprzyjemnie bo nie wróciłem do standardowego wizjera, mam założony w kasku lekko przyciemniany. A to w gorszych warunkach niestety mocno utrudnia.
Już w trakcie obiadu między grupą a Mariuszem powiedziane były dość mocne, ale kulturalne i tak bardzo po dorosłemu wypowiadane słowa. Trochę te dzisiejsze zamieszanie, sytuacje, zderzenie własnych oczekiwań i swoich wyobrażeń z rzeczywistością spowodowały narośnięcie konfliktu. Po powrocie rozmowa szczera w grupie, wyjaśnienie, przyjęcie też na klatę tego co się zawiniło. Naprawdę podobało mi się rozwiązanie zaistniałej sytuacji. Bo konflikty są prawie zawsze, ale ich przezwyciężenie nie zawsze jest tak …, tu mi trochę zabrakło słowa, nazwijmy to „dorosłe”. I pozytywne.