Niby wakacje są, ale pracy ostatnio więcej niż zwykle, zaległości urlopowe się objawiają. Więc właściwie tylko w niedzielę mogłem się gdziekolwiek ruszyć. W zeszłym tygodniu z NC Pomorze się umówiliśmy, ja przynajmniej na początek. Spotkaliśmy się przy Lidlu na Chełmie, chwilę pogadane, zwłaszcza że dawno okazji z niektórymi nie było. Wypadło mi prowadzić, bo moja okolica i moje pomysły na początek.
Była Lidia, więc musiały być i zdjęcia, punkt pierwszy wypadł więc na Kokoszkach, miejsce z widokiem na kawałek górnej części Gdańska, Morenę, most wantowy itp. Darek porobił trochę dronem, m. in. zdjęcie z panoramą 360 stopni, będę musiał od niego wydębić.
Potem przez Otomin, Sulmin itp. do Łapina Kartuskiego, do Lasu Lamp, jednego z miejsc często przez motocyklistów odwiedzanych. Trochę zdjęć i się pożegnałem, grupa leciała do Karwi, ja do czytania magisterek.
Myślałem sobie, że pojadą przez Kaszuby, kawałek miałem zamiar pojechać za nimi, ale trzymając się googlowej mapy skręcili na Widlino, potem Otomino i do obwodnicy, więc kawałek jeszcze pojechaliśmy razem.
Tylko w Otominie pojechali jakoś dziwnie, a ja już znaną sobie drogą. Jak dojechałem pod obwodnicę domyśliłem się jak ich ten googiel poprowadził (wcale nie najszybszą ścieżką), skręciłem z ciekawości w przebitkę na Kowale/Jankowo i faktycznie za chwilę sobie pomachaliśmy jadąc w przeciwnych kierunkach.
A dzisiaj zrobiło się jakieś niepewne okienko pogodowe, miałem jechać na placyk poćwiczyć. Ale że MotoEkipa3City jechała akurat do Lęborka, to tak w ostatniej chwili zdecydowałem się dołączyć. Spotkaliśmy się w Orłowie, kawa w Przystanek Orłowo i 5 motocykli ruszyło szybkim dość tempem (niestety eską) na jedną z akcji Motoserce, lokalną imprezę organizowaną tam przez CRUISERIDERS MC.
Trochę motocykli było, przeważnie jednak cruisery, grupka na sportach plus Żółwik raczej nietypowa. Celem samej akcji jest zbieranie krwi i promowanie krwiodawstwa. Ja można powiedzieć byłem tylko towarzysko, wyklucza mnie punkt 20 ankiety krwiodawstwa – choroba szalonych krów w latach dziewięćdziesiątych w Wielkiej Brytanii. Akurat spędziłem łącznie nieco ponad 6 miesięcy (dwa trymestry) w tym okresie w Leicester, więc dawcą być nie mogę.
Po imprezie poszliśmy coś zjeść. Bartek, miejscowy kolega z ekipy – świat jest mały, poznałem go teraz jak to się mówi w realu, a w tym tygodniu odsprzedałem mu wejściówkę na torowanie (swoją drogą zaliczył ślizga na torze niezłego) – zaprowadził nas na jakiegoś kebaba przy deptaku. Zapiekanka w okolicach imprezy za 30 zł to jednak przegięcie jeszcze, mimo wysokiej inflacji. W trakcie jedzenie okienko pogodowe się było zamknęło. Nie padało wprawdzie mocno, ale wystarczająco by droga powrotna była mokra podobnie jak szyba w kasku. I znowu przyszło niestety wracać eską, przy tej pogodzie rozsądne wyjście mimo korka na całej praktycznie jednopasmówce.