Lipcopad się nareszcie kończy, choć pogoda kiepska niekoniecznie jak widać w prognozach. W weekend zrobiłem sobie wycieczkę do Koszalina na szkolenie z jazdy na tamtejszym torze. Samo szkolenie i tor opiszę wkrótce w kolejnej notce (było ciekawie, nie powiem) jak dostanę trochę zdjęć, jeździłem intensywnie więc utrwalać chwile raczej było ciężko.
Samej takiej pogody mam już zasadniczo serdecznie dość, coraz poważniej zastanawiam się nad wyciągnięciem wiosennojesiennego kombinezonu z przeciwdeszczową ochroną. Temperatur wysokich jakoś nie ma by się zapocić, a wygoda znacznie większa niż kombinowanie z zatrzymywaniem i nakładaniem przeciwdeszczówek wierzchnich.
Szkolenie miało być w niedzielę od rana, patrząc na prognozy i radary (zasadniczo korzystam z mapy.meteo.pl na kompie i The Weather Channel w telefonie, z obydwu na raz i sobie jakoś uśredniam przewidywania) wiedziałem, że po południu w Koszalinie będzie padać, opady falą w kierunku wschodnim szły. Więc po pracy z Sopotu pojechałem sobie dołem przez Kaszuby przy całkiem ładnej pogodzie. Tankowanie jakieś 80 km przed celem no i w czasie pobytu na stacji pogoda już zaczęła się zmieniać powoli na burzową, dalej więc co szybciej jechałem eską bez kombinowania lokalnymi drogami. Nocleg sobie kupiłem przez bookinga, całkiem znośny zajazd/restauracja na wjeździe do Koszalina. Trochę trąciło XX wiekiem, ale czysto, obiad dostępny na miejscu i cena bardzo konkurencyjna. Dojechałem, rozpakowałem rzeczy, zagrzmiało i lunęło zgodnie z przewidywaniami. Lało tak, że rynny nie dawały rady wody odprowadzić i z dachu się przelewało. Dopiero wieczorem późnym lać przestało i mogłem przestawić Żółwika pod budynek. To też w sumie było wyzwanie, prowadzić po śliskiej trawie z głębszymi dołkami z wjazdem na krawężnik, spociłem się, nie powiem. Bardziej chyba z wrażenia niż wysiłku, stresik był.
Rano po śniadaniu wycieranie moto, mokry cały był jeszcze po nocnych dopadach a zakładać przeciwdeszczaków jakoś mi się nie chciało na krótki odcinek. Szkolenie przeszło pogodowo zgodnie z prognozami, w trakcie chwilę pokropiło ale przerw było może z 10 minut łącznie. Na powrocie wiedziałem, że burze, choć jakimś losu zrządzeniem sam Koszalin ominęły, to idą w kierunku Trójmiasta i będę je doganiał. I faktycznie zrobiłem może z 80 km, asfalt zrobił się mokry obsychający, po chwili przeszedł w mokry więc, że był czas na tankowanie to zrobiłem dłuższą przerwę na stacji.
Po tankowaniu sytuacja się powtórzyła zasadniczo, kawałek już obeschniętym, Lębork minąłem na obsychającym i znowu zaczęła się jazda po mokrym w widoczną już na horyzoncie tęczę. Jazda w kierunku tęczy oznacza wiadomo co, zresztą błyskało przede mną też już nieźle. Więc znowu zjechałem, tym razem na pierwszą stację na nowym odcinku S6 przed Gdynią. Długo musiałem jednak po tym mokrym jechać, nowe odcinki ekspresówek i autostrad mają to do siebie, że stacji jak na lekarstwo. Na stacji spotkałem kolegę ze szkolenia, nie był do końca, wyjechał szybciej by do Gdańska wrócić wcześniej. No ale ochota na jazdę w deszczu jakoś mu przeszła (na motocyklu nie ma wycieraczek, więc zasadniczo mało jest widać, zwłaszcza na drogach szybkich, gdy samochody podnoszą wodną kurtynę za sobą). Dobre ponad pół godziny na stacji i powrót co szybciej do domu, cotygodniowe spotkanie rodzinne na telko i tak o godzinę musiałem już przesunąć.
Ale przynajmniej wakacyjny korek między Kokoszkami a Straszynem już był odpuścił, więc w miarę na czas byłem. Tylko szybkie smarowanie łańcucha po deszczu sprayem z puszki i punkt 20 wszedłem do domu.
I najbliższy tydzień, dwa niestety nadal ma być tak samo, ni chłodno ni ciepło i z przelotami. Wyciągnąć tą zimówkę czy nie?