Po dłuższej, prawie dwutygodniowej przerwie na porę deszczowo-huraganową, ze dwa razy torowanie i jakiś wyjazd udało się w końcu wczoraj podjechać na plac. I prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że będzie aż tak źle. Zupełnie jakbym zaczynał od początku. No prawie. Męczyłem na ósemce czasy w górnej strefie 37 s (życiówka sprzed dwóch tygodni to 35.61 s). Na Shiso też ledwo udało się raz czy dwa zejść poniżej 1:03.
Wieczorem podjechałem do mechanika wymienić klocki hamulcowe z tyłu (były już na końcówce) i płyn hamulcowy na trochę lepszy, o wyższej temperaturze wrzenia. W trakcie ćwiczeń wolnych na placu (używam głównie tylnego hamulca) klocki zużywają się bardzo szybko, wprawdzie może nie tak szybko jaku gymkhanerów (Beata mówiła, że zmienia co 2 tygodnie), ale 10-12 tys. km w porównaniu do osób niećwiczących to jest moment (są tacy w sumie, co nawet nie używają, po latach klocki z tyłu mają nienaruszone).
Dzisiaj znowu wróciłem na plac i szło już zdecydowanie lepiej. Wprawdzie klocki początkowo mocno zaczęły wonieć (taki charakterystyczny dość, jakby przetapianego metalu), przerwy więc robiłem częściej i dłuższe. Potem atrakcje wonne się uspokoiły i działało wszystko normalnie. I wróciło jakie takie czucie motocykla i manewrów, regularnie na ósemce najpierw niskie 37s, pod koniec dość często schodziłem na 36s, czasami nawet na niskie 36s. Shiso także już jakoś szło, 1:01:51 chyba najlepszy, od życiówki gorszy o nieco ponad pół sekundy.
Jutro wieczorem też podjadę, zobaczymy jak to będzie szło. Dzisiaj jednak dość zmęczony byłem fizycznie, zafundowałem sobie z połowinką naprawdę długi marsz po piachu na Wyspie Sobieszewskiej.