W zeszłą sobotę wybrałem się po raz drugi na szkolenie na placu z Na Kolanie. Trochę wprawdzie w piątek gorączka mnie zaczęła straszyć, z rana jednak tylko stan lekko podgorączkowy, więc nie chcąc stracić terminu (a o terminy naprawdę trudno) pojechałem do Czymanowa.
Początek dnia był chmurny, ciepło było ale nie gorąco. Stwierdziłem, że gdzie jak gdzie, ale na to szkolenie założę w końcu testowo skórzane kombi (kupiłem sobie tanio używany od kogoś, kto wyrósł z rozmiaru). Jak dojechałem na miejsce to już świeciło całkiem ładne słońce i choć upału strasznego jakoś nie było, to płynąłem całkiem nieźle. Zdecydowanie jednak wolę tekstyl na upalne (i chłodne też) dni, znacznie przyjemniejszy. Cóż, jak to mówią skóra to skóra, jak jest zimno to jest człowiekowi zimno, jak jest gorąco to w skórze jest gorąco. Ale poziom ochrony i trwałość przy upadku zdecydowanie na korzyść kombi skórzanego przemawiają.
Samo szkolenie jest indywidualne, więc praca instruktora tylko i wyłącznie z jednym kursantem. Chciałem pójść ponownie, bo ciągle jednak mam problemy z kontrolowanym składaniem się do zakrętu, tak by utrzymać szybkość i odpowiedni kąt pochylenia.
Na początek zaczęliśmy na dłuższym rozstawie kółek bocznych ale dość szybko zeszliśmy do minimalnego rozstawu. Nawet w tym położeniu zejście do przechylenia, w którym przycierałem kółkami o parking nie stanowiło problemu, zacząłem też rozumieć, jak to w miarę kontrolować. Praca ciałem ograniczała się do wychylania do zakrętu i odpowiedniego pochylania, układania rąk etc.



Gdy opanowałem ten zakres nastąpiła część kolejna, czyli „schodzenie na kolano”. Na początek na sucho, motocykl na stojakach i układanie w lewą i prawą stronę.
Potem wróciłem do ósemek i próbowałem pracować całym ciałem. Czyli przed zakrętem przesiadka z jednego półzadka na drugi i znacznie mocniejsze wychylenie z wyciągnięciem kolana w kierunku zakrętu a zakotwiczeniem na drugiej nodze. Nie było to tak łatwe, owszem pozycje układałem wg Macieja w miarę ok., ale skoordynowanie z jednoczesnym mocnym złożeniem motocykla, co wychodziło wcześniej, już szwankowało.
Po prawie godzinie byłem mocno zmęczony, cały czas jak małpa na ty motocyklu człowiek skakał, gimnastyka równie chyba męcząca jak przy gymkhanowej ósemce. Maciej proponował bym jeszcze na Żółwiku spróbował, ale jednak ryzykować nie chciałem, to jednak zupełnie inny motocykl niż SV, inna pozycja kierownika, no i zmęczenie było już zbyt duże.
Sama SVka jest dla mnie dość nieprzyjemna, trudne moto, ciężko się nią skręca. Z rozkoszą wręcz przesiadłem się na Żółwika i wróciłem do domu. Poczucie lekkości prowadzenia NCka już może nie tak piorunujące jak przy pierwszym szkoleniu, ale duże.
Zastanawiam się teraz, czy iść dalej z tym schodzeniem na kolano. Bo pewnie po kolejnej godzinie czy dwóch schodziłbym, brakować brakowało niewiele, kwestia ustabilizowania pozycji, wyczucia. Tylko czy mi to do czegoś potrzebne? Bo taka jazda to tylko na torze, a ja specjalnie jakoś nie czuję bluesa do jazdy torowej. Owszem lubię ćwiczyć Żółwikiem na torze, chcę jechać szybciej, ale jednak w pewnych granicach, przy jeździe takiej jak na normalnej drodze. A tam nikt raczej przed zakrętem pozycji do kolanka czy łokcia nie przybiera.
Przy okazji przetestowałem jeszcze jedną rzecz. Strasznie mnie na szkoleniach wkurza konieczność używania słuchawek dousznych, nie cierpię tego. Z kolei parowanie interkomów z uczestnikami przez instruktora praktycznie niewykonalne, więc zazwyczaj dostarczają interkom, w który trzeba wpiąć słuchawki. Kupiłem sobie transmiter/nadajnik na BT, wpinam go w interkom zamiast słuchawek i łączę się z nim swoim interkomem w kasku. Działa poprawnie, jakość dobra, tylko jak to przy BT (a tu podwójnie jest bo i instruktor-interkom też) jest opóźnienie mocne. Ale dla mnie mimo wszystko wygodniej.