Pogoda zapowiadała się kiepska od tygodnia, oczywiście wielu chętnych na grupie było do odsprzedania biletu wjazdowego. Patrzyłem na prognozy, niby do końca pokazywało lekkie opady, ale i te lekki opady to zasadniczo mżawka jakaś taka była. Wyjeżdżając chlipało sobie z nieba mżaweczką, nawet przeciwdeszczówkę założyłem. Dojechałem do Pszczółek, zatankowałem i chlipać zasadniczo przestało. I przez cały czas torowania był zasadniczo spokój, ani kropla nawet mżawkowa chyba nie spadła. Dopiero po ostatniej sesji dla grupy najwolniejszej zaczęło znowu mżyć i na powrocie także sobie pokapywało. Ot szczęście Pszczółek do pogody.
Pogoda chyba ludzi wystraszyła, było zauważalnie mniej maszyn. A jak na torze jest nie 12 a z 8-9 motocykli to jedzie się zdecydowanie swobodniej, były pełne rundy bez spowalniaczy w postaci konieczności odczekania na wolną przestrzeń, wyprzedzenia czy zwolnienia gazu na prostej by ktoś mógł wyprzedzić. Żyć nie umierać.
Na torze dwie lekkie kraksy w grupie szybszej, jak zwykle ostatnia i pierwsza patelnia. Temperatura toru jednak niższa, brak słońca i chyba niektórzy nie wzięli tego pod uwagę. Ale przy moich prędkościach problemów z przyczepnością raczej być nie mogło, zawsze jednak te dwa okrążenia na początek przejeżdżałem na spokojnie rozgrzewając opony.
Dwie sytuacje z pogranicza bezpieczeństwa, w grupie najwolniejszej jechał na supermoto ktoś, kto zdecydowanie powinien być w grupie szybszej skoro w jednej rundzie mnie dublował. A że gubiłem momentami nitkę toru (zwłaszcza jak ktoś mi siedzi na ogonie i rozprasza uwagę), to zdarzyło się, że chcąc mnie w tym momencie wyprzedzić został skutecznie zepchnięty poza tor. Dla supermoto to akurat nie był problem, bo po trawie na kostce pojedzie, ale nieprzyjemna sytuacja. Choć zgodnie z zasadami na torze zawsze problem jest wyprzedzającego i to on ponosi odpowiedzialność za bezpieczeństwo manewru. W przerwie po zdarzeniu odnalazłem właściciela, podszedłem i na spokojnie wyjaśniliśmy sprawę, pełna motocyklowa kultura, podoba mi się.
To co starałem się ćwiczyć to przede wszystkim szykanę pierwszą po wyjściu z patelni i trójkę zakrętów w połowie toru. Zgodnie z radą Piotra wjeżdżałem w pierwszy zakręt pod innym nieco kątem, bardziej od środka starając się pamiętać, że najważniejsza jest prędkość na wyjściu z ostatniego zakrętu. Przy pierwszym przejeździe aż się zdziwiłem, bo przytarłem podnóżkiem od razu na początek, później już starałem się mocniej wychylić do zakrętu i problem zniknął. W trakcie torowania przytarłem jeszcze kilka razy i co fajne, to powoli, ale jednak się zaczynam przyzwyczajać. Już tak to przytarcie nie straszy, nie ma tak silnego odruchu obronnego. A dla mnie jest informacja zwrotna, że pozycję na motocyklu źle ustawiłem, niedostatecznie się wychyliłem, za mało dałem wsparcia maszynie.
I czasy zaczęły przychodzić same, pierwsza sesja poniżej minuty praktycznie wszystko, druga o sekundę lepiej, w trzeciej, czwartej i piątej czasy już zaczęły schodzić w miarę regularnie poniżej 58s. W trzeciej po raz kolejny życiówkę poprawiłem schodząc na 56.69. Całkiem nieźle w tym sezonie potrowałem, na początku czerwca cieszyłem się z pierwszego zejścia poniżej minuty.
Z ciekawostek na torze z nami był sidecar, motocykl z przyczepką. Pierwszy raz taki widziałem na żywo i to jak jeździ. Zapalany na pych, klekot głośny strasznie. Opony typowo samochodowe, ślady dwa. Jeździł przed nami, w przerwie i na koniec torowania.
Technika jazdy całkowicie inna, kierowca właściwie chyba tylko operuje kierunkiem, gazem i hamulcem. Za to pasażer, a właściwie pasażerka, to nie jest „plecaczek”. To chyba najistotniejsza część takiego zestawu, ruchomy balans sidecara. W łuku prawym przewieszona za kierowcą, w lewym wychylająca się daleko poza wózek, z ramieniem na ziemi (slider lewego ramienia zdarty wyraźnie od jazdy), z głową praktycznie przy ziemi.
Ile praktyki i wzajemnego zaufania musi mieć do siebie taka para? Sam nie wiem, domyślam się, że bardzo dużo.
A wracając z torowania kolejny krzyżyk Żółwikowi przeskoczył, czwarty już. Śmieję się, że „nieuchronnie idzie do pełnoletności”, NC raczej są pojazdami długodystansowymi. Jeśli za jakąś psychologiczną granicę wśród samochodów stanowi te 150 tys. km, to wśród motocykli jest to ok. 60 tys. Ale nie wśród NC z jej niewysilonym, „samochodowym” silnikiem. Dzik niedawno wrzucał posta na FB z przekroczonymi 100 tys. km pisząc o dotarciu w końcu motocykla. A nie jest to bynajmniej najwyższy przebieg na naszej polskiej grupie, na międzynarodowej widziałem i taki z przebiegiem ponad 400 tys.
Jak będą zdjęcia od Kasi to dorzucę.