Przez cały wrzesień (z jedną prawie tygodniową przerwą) ćwiczyłem bardzo często. Głównie z ósemką próbowałem wrócić do jakiego takiego poziomu, ale było to praktycznie nieosiągalne. Męczyłem się czasami z zejściem poniżej 37 s, czasami schodziłem regularnie. Raz czy dwa zszedłem poniżej 36, ale były to pojedyncze przejazdy. I im więcej ćwiczyłem tym zasadniczo było gorzej. Momentami dochodziłem do jakiejś ściany, nawet myśli przemykały by dać sobie z tą gymkhaną spokój. Ale jednak następnego dnia znów wracałem się bawić.
Wczoraj i przedwczoraj jeszcze męczyłem się by zejść na te 36 coś. Dzisiaj po południu podjechałem na plac i nagle nie wiadomo co zaskoczyło. Pierwszy czas pomiarowy na rozgrzewce był już lepszy niż najlepsze z ostatnich dni. A potem było tylko lepiej, cały czas poniżej 36 s, najlepszy 35.11. Wprawdzie to o prawie sekundę więcej niż życiówka, ale jednak na wysokich pachołkach. I zupełnie nie mam pojęcia, co zaskoczyło, czemu nagle taka jazda wróciła.
Później przyjechał Adam i Jarek. Przeszliśmy z ćwiczeniem na Tunę GP i też było tylko lepiej, tu ponad sekundę poprawiłem życiówkę. Ekhhhh jak to zrozumieć?